900 odsłonInformacje24 września 2023, 17:54,

Po filmie „Zielona Granica”. W pamięć wbiła mi się ostatnia scena

Po filmie „Zielona Granica”. W pamięć wbiła mi się ostatnia scena [FELIETON]
Źródło: screen zwiastuna filmowego "Zielona granica"

Wokół nowego filmu Agnieszki Holland zrodziło się sporo kontrowersji.

Wypowiadali się szczególnie politycy, którzy jak sami przyznali, filmu nie widzieli. W przeciwieństwie do nich kilka słów pokusiłem się napisać już po obejrzeniu filmu.



Mamy początek jesieni, choć to co narosło wokół filmu Agnieszki Holland przypomina do złudzenia to samo, co działo się 5 lat temu podczas filmu „Kler” Wojciecha Smarzowskiego.

Znowu mamy narzucanie opinii społeczeństwu przez osoby, które filmu jeszcze nie obejrzały z góry, tworząc szkodliwą narrację, że mamy do czynienia z antypolską propagandą. Żadnej antypolskości przez ponad dwie godziny filmu nie dało się zauważyć, to trzeba podkreślić na wstępie. Reaktywowano nawet hasło z czasów niemieckiej okupacji „Tylko świnie siedzą w kinie”, które powtarzał polski Prezydent.

Choć sam zwiastun przypominał zapowiedź niczym z kolejnego sensacyjnego filmu Patryka Vegi, to jednak film nie był aż tak dynamicznym kinem ze zwrotami akcji i wieloma wątkami jak u Vegi a przedstawiał historię konkretnej rodziny z Syrii, która chcąc przedostać się do rodziny do Szwecji wpadka w pułapkę łukaszenkowskiej operacji „śluza” (przerzut imigrantów przez granicę polsko-białoruską) wspieranej przez głównego terrorystę z Kremla.

Trafiając na Białoruś myśleli, że szybko i łatwo trafią do Szwecji, ale jednak tak się nie stało i spotkał ich dramat na granicy i śmierć Nura, nastoletniego syna Aminy, matki uciekającej ze zniszczonego domu w Syrii.

W pierwszej części filmu reżyserka właśnie skupia się na ich dramatycznej sytuacji, której absolutnie się nie spodziewali. Spod lotniska w Mińsku trafiają pod granicę, gdzie po zażądaniu łapówki od kuriera dla białoruskich służb, przerzucani są przez funkcjonariuszy białoruskich po przecięciu płotu, trafiają do lasu po polskiej stronie. Jeśli „antypolskość” według polityków to pokazana scena, w której uchodźczyni prosi miejscowego rolnika o wodę i coś do jedzenia, którą otrzymuje za darmo a po odejściu, ten dzwoni do służb, aby ją wyłapać, to chyba musi zaczerpnąć głęboki oddech i wylać wiadro wody na głowę. Jeśli „antypolskość” to tzw. „pushback”, kiedy to polscy funkcjonariusze służby granicznej i wojska przerzucają na stronę białoruską tych, którym udało się pokonać druty kolczaste, to też musi zrobić to, co w poprzednim zdaniu. To nie żadne sceny „antypolskie” a faktyczne, potwierdzone przez media, relacje i nawet samą straż graniczną (stosowanie przeprowadzenia do tzw. „linii granicy”) działania.

Podejrzewam, i wielu innych którzy go zobaczyło, że film ten powstał z myślą o zagranicznym odbiorcy i polskim, odbierającym tylko rządowe media. Nie pokazuje niczego, o czym nie donosiłyby w swoim czasie niezależne media. Pokazuje także bezradność Unii Europejskiej wobec kryzysu uchodźczego. Właśnie zaletą filmu jest również europeizacja kryzysu uchodźczego. Także sama Unia krytykowana jest z tego powodu przez aktywistkę Żuku z Grupy Granica. Twórcy stawiają w stan oskarżenia przede wszystkim mafijne struktury państwa białoruskiego, pokazując brutalność i odczłowieczenie OMON-owców i funkcjonariuszy białoruskiej służby granicznej, ale także rząd polski jak i administrację unijną, która najchętniej schowała by głowę w piasek.

Film jednych chwyta za serce i doprowadza do płaczu, dla innych, którzy wiedzieli o tym, co działo się na granicy, jest zobrazowaniem tego, o czym donosiły media. Są moim zdaniem też minusy. Czarno-białe zdjęcia uwiarygodniać miały przekaz ale moim zdaniem jest niepotrzebne i wydaje się, jakbyśmy oglądali film z lat 60-tych. A film opowiada przecież o sytuacji z końca roku 2021.

Z kolei powiązanie kryzysu uchodźczego z napaścią rosyjskich terrorystów na Ukrainę wobec tego, jak zachował się i co stwierdził funkcjonariusz straży granicznej może być pokazaniem, jak swoje winy (nie tylko na granicy ale wobec brutalności policji przy strajkach kobiet) przedstawiać będą funkcjonariusze, jeśli dojdzie do zmiany rządu i wygranej pozycji w wyborach 15 października. Dlaczego? Bo „Zielona granica” to film o – dosłownie – granicach człowieczeństwa. A jedni raz są człowiekiem a innym razem spuszczają oczy nad dramatem ludzkim, chcąc go odsunąć od siebie.

W ostatniej scenie, w której funkcjonariusz służby granicznej, który wcześniej bezwzględnie wykonywał polecenia przełożonych włącznie z dowodzeniem „pushbackami” trafia 26 lutego 2022 r., czyli trzeciego dnia od pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę, na granice polsko-ukraińską i pomaga uchodźcom, małym dzieciom, przy przekraczaniu granicy. Rozczula się nad dramatem ukraińskich uchodźców, niesie na rękach do autobusu małe dziecko, w tym samym wieku, jak to, które przerzucane było z rodziny Aminy przez granicę. Zapytany przez wolontariuszkę, która go rozpoznała i stwierdziła, że „szkoda, że nie byłeś taki na granicy białoruskiej”odpowiedział „mnie wtedy tam nie było”.

Dlatego w tytule felietonu napisałem, że w pamięć wbiła mi się ta właśnie ostatnia scena. Czy jeśli dojdzie do zmiany władzy, a PiS wiecznie rządzić nie będzie, ci funkcjonariusze, których brutalne działania na granicy, na strajkach kobiet czy wobec Lotnej Brygady Opozycji będą weryfikowane, jak działalność w PRL-u, będą mówić „mnie tam wtedy nie było”? 

 

 

P.S: Film obejrzałem w jednym z płockich kin. W Gostyninie trwa remont Miejskiego Centrum Kultury, choć wydaje się, że nawet jakby nie trwał, to i tak pewnie było by jak z filmem „Kler”, który nigdy w Gostyninie nie został wyświetlony...

 

 

 

autor/źródło: Piotr Mrówka
Tematy:felieton

Podobało Ci się? Udostępnij!

Napisz komentarz

Dodaj ogłoszenie